wtorek, 25 października 2011

Marina Mayoral, „Smutny to oręż, co nie broni się słowem”


Skuszona promocjami w Matrasie, nabyłam ostatnio (czyli kilka godzin temu) kilka pozycji z serii: Salsa książki dla muzykalnych. Jako pierwszą, jeszcze dziś, połknęłam krótką powieść Mariny Mayoral. Wybór padł po lekturze dedykacji:
Dla taty,
który ma osiemdziesiąt osiem lat,
przeżył dwie wojny
i kiedyś, w dzieciństwie, przewrócił się
i połamał jedyną zabawkę,
jaką kiedykolwiek dostał na Gwiazdkę:
drewnianą dwukołówkę,
którą pamięta do dziś.


Słowa te dziwnie mnie rozczuliły. Równocześnie stanowiły trafną zapowiedź nastroju, jaki zapanować miał nad czytelnikiem przy odwracaniu kolejnych kart.

Choć sama opowieść liczy sobie niewiele ponad 130 stron, między pierwszą a ostatnią mieści  się kilkadziesiąt lat, dwie wojny (w tym jedna światowa) i wyścig zbrojeniowy, który znamy pod nazwą zimnej wojny, aż do upadku muru berlińskiego. Historia skondensowana jest wokół czteroosobowej hiszpańskiej rodziny.

W Hiszpanii trwa wojna domowa między republikanami i zwolennikami generała Franco. Rodzice dwunastoletniej Harminii i sześcioletniej Rosy, zaangażowani w konflikt po stronie tych pierwszych (ojciec walczy, matka opatruje rannych), nie chcąc, by dziewczynki wychowywane były przez popierającą stronę przeciwną rodzinę, wysyłają je do Związku Radzieckiego. Harmonia i Rosa już wcześniej znajdowały się w sierocińcu (umieszczenia ich tam nigdy nie miała siostrze wybaczyć ich ciotka), teraz zaś, podzielając los wielu hiszpańskich dzieci, miały przeczekać czas wojny domowej w przytułku w zupełnie innym miejscu Europy, gdzie miano troskliwie się nimi zająć. Ojciec, żegnając je na peronie zapewnia, że gdy tylko Republika zwycięży, znów się połączą i będą równie szczęśliwi, jak dawniej, a nawet jeszcze bardziej.

Historia nie jest jednak dla uciekinierów tak łaskawa, bowiem wojna domowa jest dopiero początkiem tułaczki członków rodziny.

Narracja biegnie dwutorowo: to poznajemy losy dzieci, próbujących odnaleźć się w nowym środowisku, zawierających nowe przyjaźnie, tęskniących i wciąż szukających swojego miejsca w świecie, to rodziców na froncie i tułaczkę powojenną. Zanim matka znów Carmina znów ujrzy dzieci, minie sporo czasu, a one same będą musiały podjąć kilka ważnych decyzji...

Nie tylko ze względu na niewielką objętość, ale i na walory stylistyczne, książkę połyka się  błyskawicznie, w „smutnym” oczarowaniu. I choć postaci czasem jawią nam się jak przez mlecznobiałą mgłę, jakby nie były w pełni trójwymiarowe i rzeczywiste, w tym może właśnie tkwi jej urok. Przywiązujemy się zwłaszcza do bohaterów dziecięcych, pokazujących nam, że nawet w najcięższych sytuacjach można znaleźć jakieś dobre strony, a tęsknotę i poczucie wyobcowania można w pewnym stopniu przezwyciężyć.

Jeśli chodzi zaś o realizację marzeń, trzeba chociaż spróbować.

Polecam uwadze!

7 komentarzy:

  1. Po tytule jakoś bym się na nią raczej nie zdecydowała, ale widzę, że jednak warta jest przeczytania :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie tytuł też początkowo przeraził, jakoś tak mi "Don Kichotem" przy okazji zaleciał... Ale opis rozwiał wątpliwości, a książka urokliwa :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Okładka jest okropna, ale tematyka już budzi ciekawość. Szczególnie chciałabym poznać świat widziany oczyma dzieci, które próbują odnaleźć się w nowym środowisku.
    Jak nadarzy się więc okazja, to przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  4. jak widać, nie należy oceniać książki po tytule i okładce ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nigdy nie można oceniać powierzchownie ;) Może być ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jest, a gdzieś tam na półce już czeka na mnie kolejna książka Mayoral. Ale co do okładki, macie niestety rację - rozumiem, że ta szata graficzna ma jakoś scalać serię, ale kompletnie do mnie nie przemawia >.<

    OdpowiedzUsuń