piątek, 21 października 2011

Kurt Vonnegut, „Rzeźnia numer pięć”

Zdarza się czasem, że po sięgnięciu do książek określanych mianem klasycznych czy kultowych, odczuwamy pewien rodzaj rozczarowania. Spodziewaliśmy się czegoś, co mocniej nas ujmie, bardziej zachwyci, przytrzyma, zostawi jakiś głębszy ślad, zapadnie w pamięć. A tu... Klapa.

Na szczęście, „Rzeźnia numer pięć, czyli Krucjata dziecięca, czyli Obowiązkowy taniec ze śmiercią” nie należy do lektur tego typu. Właściwie aż wstyd się przyznać, że po prozę Vonneguta sięgnęłam dopiero niedawno – może dotychczas od szeroko komentowanej książki odstręczała mnie owa złowieszcza „rzeźnia”? Tak czy inaczej, pewnego dnia, gdy błądziłam po księgarni, moja ręka zatrzymała się właśnie na tej pozycji.  I nie żałuję, bo to pewnie początek długiej przygody z twórczością amerykańskiego pisarza.

Kompozycja „Rzeźni...” jest wyraźnie szkatułkowa – historia o Billym Pilgrimie, który wypadł z czasu (a w konsekwencji równocześnie przeżywa wszystkie momenty swojego życia) jest treścią książki, która w zamierzeniu miała traktować o bombardowaniu Drezna. Tak naprawdę zaś do dziś stanowi – co jej czytelnicy często podkreślają – jedną z najmocniejszych i najbardziej oddziałujących na odbiorcę lektur antywojennych. Bo jest to książka o wojnie – i o dzieciach (nie tylko młodzieńcach, ale właśnie – dzieciach), które na tej wojnie walczyły. I które zginęły.

Śledzimy Billy'ego na przemian w różnych sytuacjach i momentach jego życia – zarówno w czasach wojennych, jak i „szczęśliwego” pożycia małżeńskiego oraz (w co, niestety, inni mieszkańcy Ziemi nie chcieli mu wierzyć) podczas pobytu na planecie Tralfamadoria, gdzie trzymany jest jako coś w rodzaju okazu w zoo.

Opowieść o Billym, którego drogi w pewnym momencie krzyżują się z narratorem „Rzeźni numer pięć” jest zgrabnym połączeniem opisu ówczesnego stanu ludzkości z elementami fantastycznymi, wciąż jednak dającymi wiele do myślenia na temat mentalności ludzi tamtych czasów. Poznajemy ocenę wojny zarówno z ust ludzi w niej uczestniczących lub takich, których członkowie rodzin znaleźli się na froncie, jak i żyjących w USA podczas jej trwania, a także opinie społeczności powojennej.

Równie ważnym elementem narracji jest samo bombardowanie Drezna, krążące na ten temat głosy tych, którzy przeżyli tę katastrofę lub o niej słyszeli z ust świadków oraz fakt tajenia masakry przez media alianckie jeszcze długo po wojnie.
To, co najbardziej ujmuje w „Rzeźni numer pięć, to styl narracji. Przemieszenie obrazów wojennych z elementami zabarwionymi lekkim przymrużeniem oka czy zjawiskami nieprawdopodobnymi (jak podróż kosmiczna Billy'ego) stwarza klimat, który na długo zapada w pamięć. Kontrast uzyskany między nieco naiwną miejscami opowieścią o Billym (przy czym naiwność i bezradność życiowa dotyczy głównie jego samego, nie całej narracji) a poważną tematyk, podkreślony jeszcze znakomitym językiem i erudycją autora, rzuca na kolana. Czytając, czujemy, jakbyśmy unosili się: nad życiem bohatera, nad scenerią wojenną, nad ziemią... Słodko-gorzka to lektura, obfitująca we wzruszenia, w chwile refleksji i milczących półuśmiechów. Zachwycająca, choć jednocześnie miejscami przerażająca.

Najmocniejszymi momentami są wcale nie chwile, w których relacjonowane są okoliczności śmierci poszczególnych postaci z kart książki, ale kwitowanie wszelkich wypadków i tragedii słowami „zdarza się”. Beznamiętność tego stwierdzenia jest uderzająca. Dziś uświadamia nam, odgradzającym się przecież na co dzień od śmierci, że nas nie minie, że jest powszechna, że (właśnie) „zdarza się codziennie. Dawniej zapewne uwypuklała przekonania o tym, że liczby poległych to właśnie miliony gdzieś-tam, ze statystyk, a nie ludzie z krwi i kości.

Lektura absolutnie nie do przegapienia.

Na marginesie warto jeszcze podkreślić trafność minimalistycznej okładki. zaproponowanej przez Albatros (bo po to wydanie sięgnęłam). Zestawienie maszyny wojennej z rysunkiem kojarzonym z książki dla dzieci i scalenie tych dwóch elementów uzmysławia po raz kolejny jedno z głównych przesłań książki. Na wojnie winą nie tylko ojcowie i mężowie. Na wojnie giną głównie dzieci, ci niedojrzali chłopcy porwani wzniosłymi ideami bądź przytłoczeni poczuciem obowiązku, którzy tak naprawdę nie zdążyli jeszcze nacieszyć się życiem. 

Cóż, zdarza się.

1 komentarz:

  1. Zgadzam się! Książka wybitnie wstrząsająca, przeczytać powinien ją każdy.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń